To opowiadanie jest częścią cyklu poświęconego młodym motocyklistom, którzy rozpoczynają swoją przygodę z jednośladami. Akcja osadzona jest w latach dziewięćdziesiątych.
Kapitan lekko położył się w zakręt. Nie jechał szybko, ot tyle, aby mieć prawdziwą frajdę. Silnik, stłumiony odjęciem gazu, po chwili ryknął, gdy motocykl pokonał wierzchołek łuku. Cześka wyprostowała się płynnie i poszła po prostej jak arab na Wielkiej Pardubickiej. To nie był najlepszy dzień, kilka spraw się pokomplikowało rano, ale teraz przestało to mieć znaczenie, problemy zostały w tyle wraz z błękitnym obłokiem spalin…
Choć, jeśli spojrzeć na to z innej perspektywy – filozoficznej – problemy były nadal, nie ulotniły się gdzieś, istniały, bo przecież od zawsze były paliwem świata – bez nich życie byłoby nic niewarte.
W tym momencie, na przykład, napędzały świat, aby przesuwał się pod kołami motocykla, który jak izolacja oddzielał od nich, pozwalając cieszyć się pędem wiatru, warkotem i drżeniem. Przy okazji ładował akumulatory tolerancji wobec wszystkiego, co staje na przeszkodzie. To na razie tyle, jeśli idzie o Kapitańską filozofię. Odkręcił manetkę i przyspieszył, zbliżała się druga po południu.